Syndrom poniedziałku to przede wszystkim fatalne samopoczucie, które pojawia się często już przed południem w niedzielę i trwa aż do południa w poniedziałek. Stres powodowany tym, że weekend się kończy i w poniedziałek znowu trzeba będzie pójść do pracy dopada miliony osób na całym świecie. Liczba osób niezadowolonych ze swojej pracy rośnie, ale zadziwiające jest to, że syndrom poniedziałku dotyka nawet osoby, które lubią swoją pracę. Obawiamy się jak wypadniemy na porannej naradzie, czy zdążymy zebrać wymagane informacje i czy szef, lub współpracownicy nie wytkną nam ubiegłotygodniowych niedociągnięć. Lęk i natłok myśli dotyczący poniedziałkowego powrotu do pracy są często tak silne, że nie potrafimy się od nich uwolnić.
Syndrom poniedziałku prześladował mnie już w szkole, następnie w każdej pracy z większą, lub mniejszą intensywnością. Szczególnie dołujące były powroty z urlopu. Ponieważ zwykle lubiłem swoją pracę, w moim przypadku najczęściej było to raczej trochę nieprzyjemne uczucie i „ssanie w dołku” że weekend, lub urlop się kończy i jutro znowu trzeba rano wstać i dać z siebie wszystko, ale do końca nie wiadomo jak. To tak naprawdę, moim zdaniem jedna z głównych przyczyn stresu. Nie wiemy do końca czego się spodziewać ze strony szefa, mimo że teoretycznie wiemy czego się od nas oczekuje, zawsze może się okazać że ktoś zmienił zdanie, lub chodziło o coś innego. Boimy się oceny, jak kiedyś w szkole, bo od tego często zależy czy utrzymamy nasze posady, czy nie.
Własny biznes jest o wiele bardziej wymagający niż praca na etacie, jednak pozwala na więcej swobody i dystansu. Ocenią nas na pewno nasi klienci i o ich opinię powinniśmy zadbać w pierwszej kolejności, bo jeśli nie kupią – nie będziemy mieli co do garnka włożyć, ale jest naturalne, że jeden kupi, drugi nie kupi. Co dalej? – następny proszę… Ocenią nas nasi pracownicy i na ich opinii i lojalności powinno nam zależeć, ale to mniejszy stres niż być ocenianym przez szefa. W pracy na etacie nienawidziłem też udawania że się jest zapracowanym bardziej od innych. Życie „na baczność” powoduje stres i jest po prostu męczące. Czasem naprawdę nie wiedziałem w co ręce włożyć, ale co jeśli pozwolę sobie na odrobinę relaksu, rozciągnę się na fotelu i właśnie wtedy wejdzie szef? Znów strach przed oceną.
Podsumowując – własny biznes wiąże się z pewnym poziomem stresu i dużą odpowiedzialnością, ale odkąd prowadzę własną firmę nie zauważam u siebie syndromu poniedziałku. W moim przypadku koniec weekendu, lub urlopu to raczej podekscytowanie tym, że wracam do gry. Cieszę się, że znów spotkam się z moim zespołem i już zaczynam planować i zapisywać cele jakie chcę osiągnąć, co chcę zrobić i z kim się spotkać.
A Ty lubisz poniedziałek? masz podobne doświadczenia, lub udało Ci się pozbyć syndromu poniedziałku pozostając na etacie – napisz w komentarzu.
Dobry wpis. Ja radzę sobie syndromem poniedziałku przez rozpoczęcie pracy … w niedzielę. To taka mała rozgrzewka. W końcu pracoholizm to nie zbrodnia 😉
Dobry sposób Artur! w sumie robię to samo jak widzisz. Grunt to znaleźć zajęcie, które będzie Ci dawać tyle przyjemności co twój wolny czas – wówczas nie będziesz musiał pracować!
polecam zacząć poniedziałek od spaceru zamiast stać w korkach lepiej później niż inni zacząć dzień ;-), ja w niedzielę przy porannej kawie ustalam na kartce co mam zrobić jak zaplanować poniedziałek, aby nie mieć czasu na rozmyślanie nad tym czy jestem zestresowana w poniedziałek czy nie. Po południu tylko pozostaje przygotować ubranko i gotowa do pracy. ;-0
Świetny pomysł Małgosia, ja też w poniedziałek zaczynam zwykle później a w korporacji bardzo wkurzało mnie że patrzą o której zaczynam i o której kończę, mimo że i tak liczyły się efekty a nie czas pracy.
U mnie to nie lekki stres tylko histeria, której powody są zupełnie inne niż przytoczone powyżej. Nie mogę znieść wizji spędzenie 40h za tym wstrętnym meblem na „b”. Kiedy zdarzy mi się home office, choć moja praca nie nabiera dzięki temu sensu, jest o wiele bardziej znośna. Jestem na etapie przechodzenia na swoje (na razie ciągnę pracę i firmę) i powiem jedno – praca na swoim nie męczy w ogóle a stresy w niej są stresami motywującymi. Brak głupich zasad oraz wykonywania czynności niepotrzebnych, możliwość wyboru miejsca i czasu pracy – dzięki temu żaden etat nigdy nie wygra z własną firmą!
Cieszę się że to napisałaś Ewo, bo mi już nie starczyło miejsca w tym wpisie. Mnie również zdecydowanie swobodniej pracuje się w domu. Zamiast w biurze pracuję i spotykam się w klubie biznesowym. W biurze podobnie jak Ty nie mogę wysiedzieć. Kiedy pracowałem w korporacji szukałem powodu żeby wyjechać gdzieś w teren minimum raz w tygodniu…
Polecam. Praca na swoim to dużo cięższa praca, ale bez porównania przyjemniejsza! w poniedziałek możesz przyjść „z marszu” i zacząć dzień od planowania dnia/tygodnia/miesiąca. No i kończysz, jak zrobisz! Ty bierzesz odpowiedzialność za swoje decyzje! Praca u siebie daje niesamowitą satysfakcję.
Może mam za krótki staż pracy, a może odpowiada za to sam charakter pracy, ale nie zauważyłem u siebie syndromu poniedziałku. Czasem tylko boli, gdy wieczorem muszę nastawić budzik na wczesną godzinę, ale żeby już od niedzielnego popołudnia myśleć o pracy? Chyba nie mam na to czasu, bo zwykle spędzam weekendy dość aktywnie 🙂
Ja mam chyba odwrotnie, podejrzewam że jestem pracoholikiem, cieszę że spotykam współpracowników w poniedziałek, po prostu to siedzi w głowie (lubię nie lubię) – staram się zawsze robić to co lubię (świadomie wybrałem kierunek studiów). Na swojej drodze też spotykam ludzi którzy cieszą się jak w pracy/zadaniach wielki kocioł – to jest ich tlen.
Praca na własny rachunek – jak najbardziej, ale dopiero wtedy jak zdobędziemy choć trochę doświadczenia pod skrzydłami innych bardziej doświadczonych. Ja czekam na taki moment.
Super, tylko moja mama ma firmę i ma syndrom poniedziałku, ja pracuję na etacie i lubię iść w poniedziałek do pracy. Poza tym jak widzę nie tylko ja lubię pracować.